Parafrazując słynne powiedzenie: tego Redaktora nie trzeba przedstawiać!!!

Otóż rozmawia ze mną Autor podcastu wdrodzedokancelarii.pl – Rafał Chmielewski.

Autor również najlepszej marketingowej książki dla prawników: Pamiętnik Adwokata.

***

Dzielę się z Rafałem różnymi przemyśleniami związanymi z moimi doświadczeniami w pracy kancelarii czy z sal rozpraw. Promuję w trakcie tej rozmowy również, co oczywiste, tego właśnie bloga, który czytasz.

Zresztą dla tych, którzy znają podcasty Rafała, formuła jest znana. A jeżeli jeszcze ktoś ich nie zna, to gorąco zachęcam do posłuchania.

W szczególności oczywiście zapraszam do wysłuchania tego konkretnego podcastu 🙂

 

Czy w ogóle wypada zadawać takie pytanie?

Nie możesz absolutnie się do tego przyznać. Klient musi widzieć spokój w Tobie i w Twoim zachowaniu. Bo jeżeli Ty się zestresujesz, to co dopiero On.

No ale prawda jest taka, że ten stres, trema, lęk, a nawet strach, nam, mecenasom sądowym towarzyszy zawsze.

 

 

Czy pamiętasz, jak odreagowywał stres niejaki aplikant Kordian z książki Remigiusza Mroza? Przynajmniej w pierwszej części, bo wszystkich nie czytałem (czy to w ogóle możliwe ;). Tej metody nie będę rekomendował, spróbujemy znaleźć lepsze 🙂

Oczywiście poziom stresu zależy od wielu czynników, również od tego, czy to Twoje początki (a może po 15 latach pracy w biurze firmy nagle musisz pójść na salę rozpraw) czy to sąd rejonowy, okręgowy, apelacyjny, a może sam Sąd Najwyższy.

 

I. Wystąpienie publiczne a wystąpienie na rozprawie

„Na pytanie, czego boisz się najbardziej, ludzie odpowiadają, że śmierci, a zaraz potem, że wystąpień publicznych” – Dale Carnegie

W sieci możesz obejrzeć i przeczytać mnóstwo porad, jak radzić sobie ze stresem przed publicznymi wystąpieniami.

Możesz uznać, że to niepoważne, ale naprawdę uważam rady Tomasza Kammela w odniesieniu do dobrego mówcy za cenne.

Sala rozpraw oznacza też rodzaj takiego wystąpienia. Jednak dużo zależy od tego, czy to dzień pierwszego posiedzenia w sprawie, kolejnego, na którym są przesłuchiwani świadkowie lub biegły, czy może to ostatnia rozprawa przed jej zamknięciem i musisz wygłosić mowę końcową.

Z drugiej strony sala rozpraw to jednak trochę inna sytuacja od tej na sali szkoleniowej czy wykładowej.

Oczywiście możesz spróbować zadziwić sąd przemową w stylu, dajmy na to  … Tony Robbinsa 😉

No niestety, to by chyba nie wypaliło – tym bardziej, że przed polskim sądem nie chodzisz, nie paradujesz, chociaż czasami chciałoby się, prawda?

Pierwszą różnicą są jednak nasze ograniczone możliwości ruchu. Siedzisz lub wstajesz zza swojego stołu i próbujesz zrobić dobre wrażenie.

A po drugie, audytorium nie jest takie miłe, jak na załączonej fotografii.

To znaczy może zwykle jest miłe, ale na pewno nie na sali rozpraw. Ani sędziowie, którzy nawet prywatnie mogą Cię lubić, ani co oczywiste strona przeciwna. A i Twój Klient nie myśli teraz o Tobie sympatycznie, a raczej testuje Cię – czy dobrze dbasz, a właściwie czy walczysz o jego interesy.

Trzecią różnicą między wystąpieniem szkoleniowym a rozprawą jest to, że to niestety nie Ty rządzisz na sali. Panem i władcą jest pojedynczy sędzia lub przewodniczący składu (jak wiesz, formalnie rzecz biorąc to sędzia w składzie jednoosobowym jest zarówno przewodniczącym składu, jak i sądem).

Zatem wszystkie reguły związane z „panowaniem” czy może lepiej „zapanowaniem” nad słuchaczami czy uczestnikami, biorą tu w łeb.

Niemniej wtedy, kiedy wygłaszasz dłuższą przemowę incydentalną lub w ogóle mowę końcową (być może wkrótce będą to też, jak w systemie anglosaskim, mowy wstępne), rady dotyczące przemówień mogą się przydać.

Możemy zatem powiedzieć, że wystąpienie na sali rozpraw to w pewnej warstwie przemawianie.

Masz być przede wszystkim skuteczny: Twoi słuchacze, czyli sędziowie, mają Ciebie zrozumieć i dać się przekonać.

Jaką rolę w mowie końcowej może odgrywać storytelling powiem Ci przy innej okazji, ale zapewniam, że sam go niejednokrotnie z sukcesem stosuję.

 

II. Rozprawa a negocjacje 

Jest również druga warstwa Twojej aktywności na sali rozpraw – o wiele bardziej zbliżona do negocjacji niż do przemówienia.

Musisz być czujny i uważny. Słuchać sędziego, mecenasa strony przeciwnej, a równocześnie tego, co na ucho szepcze Ci klient

Na marginesie: pamiętaj, żeby powiedzieć Klientowi przed rozprawą, że te mikrofony nagrywają niestety cały czas, nie są tak inteligentne, jak na salach konferencyjnych, więc sędzia może sobie potem podgłosić kanał i posłuchać, co tam szeptaliście!

Rozgrywanie tej partii udziału w rozprawie to też czasem incydentalne wystąpienia. Oprócz zadawania pytań świadkom, musisz wstać i bronić swojego pytania albo swojego wniosku o uchylenie pytania.

Niemniej to bardzo trudne i specyficzne negocjacje, włożone w karby sztywnych reguł – zatem pole manewru też znowu mamy ograniczone. Ale zawsze jakieś mamy.

Nie siedzimy również przy stole, jak na tym zdjęciu.

Mimo wszystko staraj się tak właśnie potraktować rozprawę – jak rozmowę w czasie negocjacji. Zapewne Twoim celem nie będzie reguła win-win. Na tym polega ta różnica, że grasz tu czasem o pełną stawkę.

Ale przecież – jak mawiają – każda ugoda jest lepsza od nieznanego wyroku.

 

III. Jak pokonać stres przed rozprawą?

W końcu spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie. Wykorzystajmy nieco podobieństw, o których mowa wyżej, nie zapominając o różnicach.

 

A. Wizualizacja najgorszej wersji wydarzeń

Być może czytałeś książki psychologiczne, w których przekonywano Cię, że dla osiągnięcia sukcesu niezwykle ważne jest, żebyś wyobraził sobie siebie w tej przyszłości, otoczony Ferrari i Porsche, u boku pięknego lub bogatego małżonka, w pięknym domu … wystarczy.

Nawet teraz jeszcze widziałem gdzieś w sieci filmik, na którym ktoś tak doradzał, żeby przed wystąpieniem wyobrazić sobie siebie w sytuacji pełnego sukcesu na sali wykładowej. Być może powinieneś to zrobić.

Jednak teraz trend jest odmienny. Należy wyobrazić sobie najgorszy możliwy scenariusz. 

W odniesieniu do całego planu na życie ma to podobno sens, przynajmniej tak twierdzi Tim Ferris. Przy okazji polecam!

Czyli wyobraź sobie, że wchodzisz na salę, zaczepiasz togą o klamkę, wypadają Ci akta i wszystko się rozsypuje na środek sali. Sędzia zniecierpliwiony (jak prawie zawsze) patrzy z niesmakiem. Przeciwnik wybucha śmiechem. Co zrobisz? Ja bym zapadł się pod ziemię. A, przecież się nie da. Myślę, że wtedy można przeklnąć (no tak nie za ostro, bez przesady). 

Jednak bardziej na serio wizualizacja naprawdę ma sens w odniesieniu do przygotowania do rozprawy. No bo wówczas rzeczywiście zmusisz się do zastanowienia, jak przeszkody, które się pojawią, przezwyciężyć.

 

Przykładowo: chcesz na tej rozprawie zadać świadkowi pytania, które przekraczają tezę dowodową. Zastanowisz się więc wówczas, co powiesz w sytuacji, gdy przeciwnik (lub co gorsza sędzia) to zauważą i będą próbowali wymusić uchylenie pytania (albo sam sędzia to pytanie uchyli).

Musisz znaleźć wówczas argumenty albo za przekonaniem sędziego, że jednak to pytanie w jakimś sensie mieści się w tezie (np. bez odpowiedzi na to pytanie nie da się ustalić okoliczności faktycznych, które są naturalną konsekwencją tych objętych tezą; jak wiemy, nie zawsze wszystko zrobimy idealnie i tak też się stało przy sformułowaniu tezy dowodowej) albo za tym, żeby ta teza została rozszerzona (bo np. poprzedni świadek też był o to pytany, a Ty specjalnie się nie sprzeciwiałeś, bo miałeś w tym swój ukryty cel 😉

 

B. Przygotowanie merytoryczne i organizacyjne do rozprawy

Właściwie wizualizacja to powinien być element etapu przygotowania, ale jakoś wizualizacja pierwsza mi przyszła do głowy.

Przygotowanie się to w pracy mecenasa rzecz oczywiście podstawowa.

Chcielibyśmy być zawsze przygotowani perfekcyjnie, czyli mieć:

  • przeanalizowaną sprawę,
  • ze sobą akta z przygotowanymi odpowiednimi dokumentami (tu kłania się przygotowanie akt w ogóle, ale o tym przy innej okazji) lub, jeżeli to duża sprawa, mieć dobrze przygotowane akta podręczne;
  • w tych aktach kartki na robienie notatek (zawsze biorę dużo czystych kartek na zapas),
  • zapasowy długopis (!),
  • na pierwszej stronie kartę rozprawy z dokładnymi informacjami takimi, jak: dane stron, sygnatura akt (patrz niżej), dane sędziów, w tym referenta, dane świadków (i którzy są nasi ;), okoliczności, na które mają być słuchani,
  • przygotowane wszelkie wnioski, które chcemy złożyć, i oczywiście argumenty na ich poparcie,
  • przygotowanego świadka i stronę,
  • czyste buty i czystą togę 😉
  • wyciszoną komórkę 🙂

Na marginesie: dlaczego sygnatura akt jest taka ważna? Bo jeżeli na wokandzie nie ma naszej sprawy i biegniemy do sekretariatu z prośbą o informację o co chodzi czy co się stało, to jakie będzie pierwsze pytanie Pani w sekretariacie? I wszystko jasne.

Jak to się wszystko uda, to zapewne będziemy spokojniejsi. Ale czy uspokojeni na „sicher”?

 

Ale na pewno znacie też to:

Mecenas-substytut: Wysoki Sądzie! Wnoszę i wywodzę jak w pozwie. Oraz wnoszę o zwrot kosztów…

Sędzia: Panie Mecenasie, ale przecież Pan reprezentuje pozwanego.

Mecenas-substytut: Hm, no tak, przepraszam. Wysoki Sądzie! Wnoszę o oddalenie powództwa w całości, jak w odpowiedzi na pozew i wnoszę o …

Sędzia: Panie Mecenasie, w tej sprawie Pan Mecenas nie złożył odpowiedzi na pozew.

No i co tu powiedzieć? Oczywiście za wszelką cenę nie dajemy po sobie poznać naszej konfuzji.

Mecenas-substytut: No tak, nie potrzebna była odpowiedź na pozew, bo racje mojego Klienta są oczywiste, zatem Wysoki Sądzie! Wnoszę o oddalenie powództwa w całości i zasądzenie kosztów według norm przepisanych.

Albo to:

Mecenas do aplikanta: Cześć Jacku, czy możesz jeszcze podejść na rozprawę na godzinę 12.50, skoro już jesteś w sądzie, a wiem, że skończyłeś już poprzednią 10 minut temu. 

Czy możliwe jest dobre przygotowanie się substytuta do rozprawy? Przyznam, że ja nie wyobrażam sobie inaczej. No ale życie jest bogatsze niż moja wyobraźnia. Bo ten to dopiero musi mieć nerwy z żelaza. Albo… może jednak o substytucji powiemy sobie innym razem.

 

C. Jeszcze o przygotowaniu psychicznym, czyli jak ostatecznie pokonać stres

No dobrze, wróćmy zatem do najnowszych osiągnięć psychologii – przynajmniej tych popularnonaukowych 😉

Mimo tego wszystkiego, o czym pisałem, dopadną Cię lęki.

Na pocieszenie: po 5 latach orzekania jako sędzia i po kolejnych 15 latach jako radca prawny, często procesowy, też je mam. Po prostu dzięki doświadczeniu często sobie z nimi radzę, ale jednak sala rozpraw to nie sala wykładowa, o czym już mówiliśmy. 

Na salę rozpraw przecież nikt nie przychodzi z nastawieniem, że koniecznie chce się ode mnie czegoś dowiedzieć.

Co więcej – być może nie tylko druga strona, ale również sąd z dziką satysfakcją będą patrzyli na moją klęskę. Twój klient też będzie obserwował Twoją klęskę dziko, tyle, że bez satysfakcji 😉

 

Zatem spróbujmy może jeszcze tego:

1. Wcześniejsze przybycie do sądu. 

To bardzo ważne. Wszystkie problemy, które powodują, że wpadając w ostatniej chwili nie mamy czasu: porozmawiać ze stroną, ze świadkiem, rozpoznać, kto przyszedł z drugiej strony, czy nie ma opóźnienia w rozprawach, czy nie ma dodatkowej przerwy, gdzie zaparkować i najważniejsze: gdzie jest sala rozpraw 😉  – otóż wszystkie te problemy odpadają.

Rada dla kompletnie początkujących: musisz się obyć z salą rozpraw choćby w charakterze publiczności. Na pewno na aplikacji, na praktykach itd. Ci się to udało. Ale naprawdę musisz wiedzieć, jak sala rozpraw wygląda i jak wygląda rozprawa obserwując „żywe” rozprawy (nie tylko te symulowane na studiach – nawet, jak byłeś w nich najlepszym mecenasem). Ważne są też różne procedury: karna, a w ramach cywilnej: nieprocesowa, pracownicza, gospodarcza itd. Każda ma swoją specyfikę.

 

2. Poznanie sędziego

Warto znać sędziego, który prowadzić będzie rozprawę. Jeżeli nic o nim nie wiemy, to warto zdobyć jakieś informacje. Chodzi mi oczywiście o styl, sposób prowadzenia rozprawy.

Sędziowie są, jak wszyscy ludzie, różni. Często zatem styl prowadzenia rozprawy jest pochodną osobowości sędziego, jego charakteru.

Może brzmi to nieco „amerykańsko” i przypomina nam się „The Runaway Jury”, to nie chodzi wcale o nic nadzwyczajnego, a po prostu o zwykłe poznanie osoby, która będzie decydowała o losie naszego Klienta.

Jeżeli nie mamy na to szans, spróbujmy to „rozpoznanie” przeprowadzić na pierwszej rozprawie.

I oby były kolejne. No chyba, że od razu wygraliśmy 🙂

 

3. Pokonanie tremy

Na pewno słyszałeś skąd bierze się trema, a może bardziej lęk, który nas dopada przed wejściem na salę rozpraw i czasem utrzymuje się jeszcze przez kilka chwil (albo nieco dłużej). To samo miałeś przed egzaminem. W ogóle w sytuacji stresowej ciało migdałowate w naszym mózgu daje nam w ułamkach sekundy znać, że powinniśmy uciekać. Znasz słynne: uciekaj albo zgiń? Kiedy pierwotny człek szedł spokojnie, a nagle zaatakował go dinozaur 🙂 Nie, wróć, tygrys! – to nie miał czasu na rozważania. Uciekł albo już go nie było.

Zatem musimy sięgnąć do metod, które zalecają ściśle eksperci od przemówień, czyli:

(1) Oddychanie – właściwe oddychanie zmniejsza stres.

(2) Rozchodzenie stresu – oczywiście możliwe tylko przed salą rozpraw, na korytarzu sądowym.

(3) Toaleta – może warto odwiedzić przed rozprawą.

(4) Woda – może też inny napój, byle nie wyskokowy. Mi pomaga kawa – bez niej jest mi ciężko.

Znowu odsyłam do Tomasza Kammela.

 

4. Notowanie przebiegu rozprawy

Jak już jestem na sali rozpraw, to bardzo pomaga robienie notatek. Notuj!

Niezależnie od tego, że potem zdobędziesz protokół. Notatki naprawdę się przydają (właśnie teraz wpadłem na pomysł, że zrobię o tym osobny wpis).

Notatki pełnią jednak również funkcję odstresowującą – przynajmniej w moim przypadku 🙂

 

To wszystko, o czym napisałem jest bardzo ważne i pomocne. Jednak na koniec zostawiłem dwie kluczowe zasady. Może nie tylko radzenia sobie ze stresem na sali rozpraw, co bardziej generalnie – jak w ogóle poradzić sobie na sali rozpraw.

 

Pierwsza kluczowa zasada

Nobody’s perfect. Daj sobie prawo do błędu!

Chcesz być jak Daniel Kaffee (a właściwie jak Tom Cruise) w „A Few Good Men” („Ludzie honoru”, reż. Rob Reiner, 1992).

Chcesz przekonać sąd do tego stopnia, żeby Cię słuchał z podziwem, przytakiwał i w końcu powiedział:

„Tak, Panie Mecenasie, w pełni podzielam Pana pogląd, Pana wniosek jest uzasadniony, uwzględniam go w całości!”.

Bo największy lęk na sali rozpraw, to nie ten, że możesz wypaść jak idiota, że potem będziesz legendą pokoi sędziowskich i będą opowiadali o Tobie przez rok anegdoty. To da się przeżyć 😉

Największy lęk jest ten rzeczywisty, że:

  • sąd oddali wszystkie Twoje wnioski,
  • sąd przychyli się do wszystkich wniosków Twojego przeciwnika,
  • sąd poprosi Cię o podanie podstawy prawnej jakiegoś wniosku, a Ty będziesz nerwowo wertował kodeks w jej poszukiwaniu

a w końcu, że przegrasz sprawę!

Cóż, tylko ten, kto nie prowadzi żadnych procesów nie przegrywa spraw (no chyba, że jest samym diabłem – tym z „Adwokata diabła”).

Tylko ten, kto nie był na sali rozpraw, nie popełnił błędów, nie zadał błędnego pytania, nie złożył oddalonego czy wręcz odrzuconego wniosku.

Dlatego tylko ćwiczenie czyni mistrza. Doświadczenie uczy. Najważniejsze jest więc wyciąganie wniosków, nieustanne zdobywanie wiedzy procesowej i doskonalenie własnych umiejętności.

Pamiętajmy też, że nie możemy na sali rozpraw odegrać roli kogoś obcego. To każdy z Was staje na sali rozpraw, z własną osobowością, charakterem i odmiennym stylem.

 

Rada czysto praktyczna: jeżeli czegoś od razu nie wiesz, nie umiesz odpowiedzieć w ułamkach sekundy na pytanie sędziego – poproś go o chwilę na zastanowienie. Na przykład: „Czy ma Pani jeszcze jakieś pytania do świadka, Pani Mecenas?” Odpowiedz: „Proszę mi dać chwilę na zastanowienie”. To rzadko nie działa.

Nie bój się też milczenia czy ciszy na sali rozpraw. Kiedy wszyscy czekają na to, co powiesz. To pozwala często lepiej zdobyć uwagę sędziego niż najmądrzejsza argumentacja (podczas, gdy sędzia koryguje błędy protokolantki i i tak Ciebie nie słucha).

 

Druga kluczowa zasada.

Bądź kulturalny.

Wiem, że powtarzam to do znudzenia. Ale niezależnie od wszystkiego, co się dzieje na sali rozpraw. Niezależnie od sukcesów lub porażek. Od tego, czy mecenas strony przeciwnej czy sędzia są kulturalni lub nie. Nawet niezależnie od tego, że czasem musisz zareagować stanowczo – zawsze, ale to zawsze zachowaj kulturę.

Doszedłeś do tego momentu – jesteś mecenasem i reprezentujesz swojego Klienta przed sądem.

Rób to z klasą!

 

Na pewno znasz ograniczenia dotyczące przygotowania świadka do rozprawy. Mamy tu pewne możliwości, ale musisz do tej rozmowy podchodzić z dużą dozą ostrożności.

Nie wiem, czy też to robisz, ale do zeznań świadków warto przygotować też swojego Klienta.

W szczególności w sytuacji, w której spodziewamy się, albo takie jest życzenie klienta bądź po prostu sąd wezwał do osobistego stawiennictwa stronę i świadków na jedną rozprawę, to wówczas konieczne jest również przeprowadzenie rozmowy przygotowującej stronę do zachowania na sali rozpraw w trakcie składania zeznań przez świadków.

Zdecydowanie wskazane jest, żeby nasz klient od nas, a nie dopiero od sądu, dowiedział się, że też ma prawo zadawania pytań.

Niemniej to my mamy panować nad przebiegiem tego przesłuchania. Oczywiście na ile to możliwe, bo jasne jest, że na sali rozpraw panuje sąd.

Zatem, pomimo prawa do zadawania pytań, lepiej, żeby nasz klient w ogóle nie zadawał pytań.

Czasami jednak osobowość klienta zmusi go do aktywności – w końcu to jego sprawa i o jego wygraną toczy się bój.

Jeżeli więc to absolutnie konieczne i klient musi zadać pytanie, to dowiedzmy się zawczasu jakie pytanie chce zadać i ustalmy wówczas podstawową taktykę, czyli czy w ogóle powinno paść, a jeśli tak, to kiedy – w którym momencie: na końcu zeznań świadka, a może warto przerwać nasze pytania taktycznie, żeby to pytanie padło itd.

Warto też pamiętać, że jeżeli klient zadaje pytanie, to nie można postawić mu zarzutu braku profesjonalizmu, który w razie jakiegoś określonego pytania z naszej strony, mógłby się pojawić ze strony sądu lub pełnomocnika strony przeciwnej. Ma on nieco więcej swobody.

Jeżeli jednak chciałbyś zastosować w tym zakresie jakąś rozbudowaną taktykę, to i tak stąpasz po cienkim lodzie.

Dużym problemem bowiem jest brak umiejętności zadawania pytań przez strony, które niejednokrotnie zamieniają się w oświadczenia, tyrady, zarzuty co do prawdomówności, a często po prostu wypowiedzi, które zdradzają też nasz sposób myślenia i wcale nie muszą działać na korzyść samego klienta.

Warto zatem czasami klientowi szepnąć w czasie rozprawy do ucha: „Pani Krystyno, proszę nie zabierać głosu dopóki Pani nie poproszę”. Jakkolwiek brzmi to niegrzecznie, pomaga w prowadzeniu sprawy zgodnie z własną, dopracowaną koncepcją.

Konieczne jest również moim zdaniem pouczenie klienta, żeby: nie komentował na gorąco zeznań świadków, nie wtrącał się do nich, nie podpowiadał, nie krzyczał na świadka, nie zarzucał kłamstw, chyba że nie jesteśmy w stanie nad tym zapanować.

To, o czym tutaj piszę, znajdziesz wkrótce w poradniku:

Jak przesłuchiwać świadka w postępowaniu cywilnym.

Jeżeli masz uwagi, pytania, chcesz podzielić się swoimi doświadczeniami – pisz śmiało.

Skoro już pożartowaliśmy sobie na temat porównania sądów w systemie anglosaskim do sądów w Polsce, to warto też zwrócić uwagę na inną ciekawą różnicę.

Mianowicie, jak zapewne wiesz, zadawanie świadkowi pytań sugerujących przed polskim sądem jest zabronione. Jeżeli chodzi o procedurę karną, to nawet wprost ten zakaz został wyrażony w art. 171 § 4 k.p.k. 

Jak to wygląda w sądach systemu common law, możesz przeczytać w bardzo ciekawym tekście adwokata Stanisława Drozda z Kancelarii Wardyński i Wspólnicy na blogu codozasady.pl, czyli TUTAJ. Wskazuje on w swoim tekście, że  również w polskiej procedurze powinno być dopuszczalne zadawanie pytań sugerujących tzw. świadkom wrogim.

Jak rozumiem świadkowie wrodzy to ci zawnioskowani przez przeciwnika procesowego, z założenia bardziej mu przychylni bądź po prostu mający wykazać fakty, z których przeciwnik wywodzi korzystne dla siebie skutki prawne.

Tym bardziej, że zdaniem Pana Mecenasa takiego zakazu wprost wyrażonego w odniesieniu do procedury cywilnej nie ma.

 

Zgodzić się należy z tezą, że nie można takich pytań zadawać swoim świadkom, to nie tylko zachowamy się nieetycznie, ale jeszcze zeznania tego świadka stracą na wiarygodności. Zakaz zadawania takich pytań dotyczy również etapu jeszcze przedsądowego.

Powiem więcej – jeżeli zadamy takie pytania przygotowując się do sprawy, a później do rozprawy, to nie dowiemy się, jaka była prawda (oczywiście w wersji, którą klient nam przedstawia). A przecież dopiero mając pełną wiedzę na temat okoliczności faktycznych możemy dobrze przygotować obronę czy atak.

Również słusznie zauważa Pan Mecenas, że problemem jest jednak samo zdefiniowanie, jakie pytanie jest sugerujące. 

Moim zdaniem za takowe należy uznać pytania ukierunkowujące świadka na konkretną odpowiedź (np. „czyli widział Pan te pęknięcia na budynku, tak?”) albo wprost z zawartą w nich podpowiedzią (np. „ta rozmowa odbyła się w dniu 14 lipca 2017 roku, tak?”).

Natomiast pytania, które za sugerujące zdaje się uznawać Pan Mecenas, czyli na przykład streszczające jakiś fragment dotychczasowych zeznań  świadka i konfrontujące z inną wypowiedzią świadka lub jakimś dokumentem po to, żeby wykazać nieścisłości lub nieprawdę (w przypadku świadka wrogiego) lub potwierdzenie (co do świadka przyjaznego), w ogóle nie uznawałbym za sugerujące, ale za wyjaśniające.

A to zupełnie co innego. Po prostu pytanie musi być czasem rozbudowane, żeby w ogóle świadek zrozumiał, o co nam chodzi.

Dlatego osobiście zawsze notuję na bieżąco zeznania składane przez świadka na rozprawie po to, żeby zaznaczyć te fragmenty, o które chcę dopytać. Niezależnie od wcześniejszego przygotowania do rozprawy.

Zgadzamy się jednak z Panem Mecenasem w jednej opinii, że osobami, które w toku rozprawy cywilnej najczęściej zadają pytania sugerujące, są najczęściej sami sędziowie. I tu leży problem. Bo proces ma być przecież kontradyktoryjny.

Temat zeznań świadków jest oczywiście o wiele szerszy niż samo zadawanie pytań. Dlatego wkrótce przedstawię poradnik, jak przesłuchiwać świadka, który będzie dostępny na stronie  bloga.

Ale to tylko moje subiektywne zdanie 🙂 

Zanim powiemy o sednie sprawy, zapomnijmy na chwilę o polityce. O tym, że nic właściwie – poza rozwiniętą dyskusją nad zmianami w kpc (to w sumie dobrze, że przynajmniej te zmiany są analizowane i dyskutowane, a nie uchwalane w nocy w ciągu 140 minut) – zatem nic się nie zmieniło na lepsze przez ostatnie 4 lata. O tym, że brakuje chyba już 800 etatów sędziowskich, to znaczy, że nie powołuje się nowych sędziów ani choćby asesorów (nie jestem w stanie tego zrozumieć). Nie chodzi mi też o niszczenie SN i zniszczenie TK.

 

Chodzi o system wyznaczania rozpraw, który funkcjonuje w polskich sądach od dziesiątek lat. Czekamy na rozprawę kilka miesięcy, ale nasza sprawa posuwa się do przodu – jak setki innych spraw.

 

A jak to jest w Bostonie – możemy obejrzeć w wielu filmach. Sędzia rozpoznaje szczegółowo sprawę, a rozprawa (z przerwami) trwa ciągle przez kilka dni, czasem tygodni. Ile zatem spraw może rozpoznać w miesiącu sędzia amerykański? I czy rozpoznaje je sędzia czy ława przysięgłych? Oczywiście nie w każdej procedurze mamy przysięgłych. Mamy różne inne procedury, również uproszczone i przyspieszone. One wszystkie jednak bazują na olbrzymim autorytecie sędziego i zaufaniu do jego bezstronności. Nie zawsze do nieomylności.

System anglosaski odwołuje się do dwóch cech charakteryzujących tamte społeczeństwo:

  1. uznania autorytetu sędziego, czy raczej sądu, jako instytucji, która ostatecznie rozstrzyga daną sprawę,
  2. skłonności do polubownego rozwiązywania sporów.

Sąd amerykański czy angielski może być sprawny dzięki temu, że nie jest przeciążony.

Wówczas można pracę zaplanować i zrealizować plan.

Natomiast marzenie naszych projektodawców o planowaniu i sprawnym sądzie jest niemożliwe moim zdaniem do zrealizowania w systemie, w którym sędziowie mają po kilkaset spraw w referacie (w dużych miastach) i każdy czeka na wyrok.

Zatem dlaczego uważam, że nasz system jest sprawniejszy?

Paradoksalnie (jak mówiłem na wstępie zostawmy ostatnie 4 lata na boku) pomimo tego nawału pracy i braku wsparcia infrastrukturalnego, jednak powoli jakoś te sprawy się toczą i kończą. Czasem bardzo powoli, ale jednak.

Natomiast nie sądzę, żeby z tyloma sprawami w tym samym czasie poradził sobie sąd w Bostonie czy w Londynie.

I jeszcze jedno: w sumie czas trwania całego procesu może być podobny w dużych sprawach, jeżeli doliczymy czas negocjacji ugodowych, które prowadzi się w Londynie lub Chicago. Oczywiście nieudanych negocjacji. (Przypominam, że koniecznie musisz obejrzeć film „Adwokat” z Johnem Travoltą w roli głównej).

Wygrywa więc Gdańsk, Warszawa, Wrocław… !!!

 

PS. A czy wiesz, jakie zmiany szykuje nam w tym zakresie projekt nowego k.p.c.?