O autorze
Poszedłem na studia prawnicze, bo chciałem być … dziennikarzem.
Pewien szef radia w Trójmieście, kiedy spotkaliśmy się przed tablicą z wynikami egzaminów, powiedział mi wtedy jako 19-latek, że nie marzy o niczym innym, jak zostać mecenasem. Cóż, on został dziennikarzem, a ja – ostatecznie – mecenasem.
Muszę Ci powiedzieć, że długo nie mogłem zrozumieć prawa. Aż dotarłem do 4-ego roku i poszedłem do sądu na praktyki. I wtedy przyszło oświecenie. A potem zostałem asystentem w Katedrze Postępowania Cywilnego, a równolegle dostałem się na aplikację sędziowską.
Nie, nie jestem geniuszem z zakresu procedury cywilnej. Ale uczyłem procedury cywilnej przez 8 lat na Uniwersytecie Gdańskim. Byłem wtedy chyba jedynym asystentem, który zabrał swoich studentów na ćwiczeniową salę rozpraw.
Jednak teraz, po latach doświadczeń (zajrzyj na podstronę: O blogu) inaczej bym uczył – tylko na sali rozpraw. Miałem nawet taką myśl, że warto byłoby w 2 miesiące przerobić teorię i kodeks, żeby potem się ćwiczyć tylko praktycznie – dużo pisać i ćwiczyć się na sali rozpraw.
Już wtedy jednak na drugich zajęciach studenci nie mogli uwierzyć, że przy omawianiu tematu właściwości sądu, każę im zajrzeć do art. 394 k.p.c., czyli tam, gdzie jeszcze myśl ich nie sięgała.
Co więcej – to wszystko było takie abstrakcyjne – bo czym tu się ekscytować? Zażaleniem?!
Jeżeli pracujesz w kancelarii albo chciałbyś reprezentować klienta w procesie, to już wiesz, o czym mówię.